Rzekł biedaczyna Pana Jezusowy:
... W proch! Ukorz się, jeśliś człowiek!
... A Ty?...
... Ja idę do sadu, do pszczół złotych i nieba błękitnego — uśmiechnął się świetlisty cień.
Znów zdumienie w królewskich oczach. A Franciszek wyjaśnia sprawę, słodkim gestem bielutkich dłoni zakreśla różnicę:
... Ty, człowiek, — módl się; a jam święty...
I zostawił go samego.
— Witajże Juljanie!
Juljan powstaje ze stołka i ściska rękę brata.
— Powiadaj, kiedyś wrócił?... Jakżeś żył w niewoli?
Siadł król na skrzyni bronowickiej, pstro malowanej i słucha. Na nim czarne, chłopięce ubranie z bielą koronek — strój Hamleta. Za przejrzystą oponą z tjulu, która przesłania otwarte okno, zapada zmierzch cichutki.
Juljan opowiada mu swe dzieje: jak rozpacz i nadzieja brały się z nim za bary, jak go choroba zwaliła ciężka, ile było nędzy niewolniczej w dalekim, wschodnim kraju.
Powiada bajkę o moskiewskiej, złotej stolicy. Jak sen wygląda święty Kreml, jak sen...
Kiedy w pokoju już ciemno i przytulnie, bracia stają się istotnemi Braćmi i już ich wiąże szczerozłota nić odczuć i zrozumień.
Król skarży się:
— Poszukuję życia istotnego i wielkiego; nie wiem, gdzie je znaleźć. Mój ból zamknąłem na kilku kartkach, by się go wyzbyć. Sądziłem, że gdy smutki moje wypowiem, lżej mi będzie, lecz nie... nie lżej...
Juljan patrzy surowo na zmienioną gorączką twarz brata.
— Twardy bądź i mężny! Wszystko zbliża się ku śmierci i wieczności (może nicości). Przyjdzie ona mimo wszystkie zmagania się nasze. Więc jeśli przyjdzie, lepiej ją mężną spotykać pierśią, niż bolesnym uśmiechem.
— Twardy bądź!..
— A moje tęsknoty?...
— Ja wiem, trudno je rzucić, trudno... Czasem znienacka przychodzi nostalgja chłodnych, mglistych, księżycowych nocy w pustem mieście, rozbłyśniętem blademi światełkami latarni gazowych. Tak smętnie wtedy...
— Tak, Juljanie, wiem, są takie chwile... potem znów się kręci młynek: banalne uśmiechy, życie... jeśli to życie... Lecz późno już i czas na wieczerzę. Pójdziesz do stołu?
— Nie lubię gwaru biesiadnej sali twojej.
— Więc żegnaj, Bracie!