i dusze, które szarpią naprzemian szał djonizyjski i spokojne piękno apollińskie. Każdy jest sam, jak nurek na dnie morskiem. A ty mówisz o wpływach z zewnątrz. Głusiśmy i ślepi...
Kiedy umilkł, straszno i niespokojnie stało się w trzech duszach.
Ksiądz Clarus powtarzał w myśli: Każdy jest samotny...
Postumus Porco, ten, który zawsze sceptycznie traktował Henryka, zamyślił się głęboko. Pod zmarszczonem czołem czuć było pracę ciężkiej, z nienacka logicznej myśli. — Ważyły się tam możliwości psychiczne, jak matematyczne, dokładne wartości. Krytykował.
Zato obok, w błękitnych wielkich oczach Zygmunta błąkał się smętek, dający świadectwo prawdzie. Ten istotnie był zawsze sam, z melancholijnem pięknem swego życia. Dziecię pól na bruku miasta.
Znowu głos Henryka przyciszony, gubiący się w makowej woni, która płynie z ogrodu wraz z wilgocią poranną.
— Słońce?
Jeszcze go niema. Tylko blask, tylko przedświt, złocący się na jasnem niebie.
... Przedziwne piękno jest w śnie niedbałym pod jabłonkami pełnemi owoców. Błogosławiony jest bezwład i bezczynność, za któremi nie wlecze się tren następstw. Czyż nie tak, czyż nie tak, drodzy?
Lecz możesz być takiego spokoju czcicielem ten, w którym burzliwy wir się kłębi o każdej godzinie dnia? Obłąkańcze kroki moje dążą do ciszy, wiem to napewno, ale dążą przez krainy, pośrodku których znika cel wędrówki. Teraz idę przez kraj grzesznej miłości.
Grzech powinien być wielki, jeśli się gra w duszy bolesnej. Powinien być widowiskiem z chórami, jak tragedja grecka. A mój jest jakiś dziwny, nie mierzący się miarą potęgi; jest tylko rozkoszny i straszny.
I powiecie znów, że wina — rozkosz, a poczucie grzechu — to już kara. Nie, nie, czyste duszyczki młodzieńcze. Ty, Clarusie, codzień mówisz o grzechu urbi et orbi, lecz nie znasz jego istoty. Ani ty Zygmuncie. Zaś Postumus zna sprośność, ale grzechu i rozkoszy nie zna...
Wspomniany porwał się z miejsca i mówił urywanym głosem:
... Ja czysty, czysty! Wierz mi, Sztuka i Myśl były zawsze ze mną. To, o czem myślisz, to etap na drodze Poszukiwania Życia... Niema winy!...
Henryk patrzył nań oczyma przymglonymi nurtującą go myślą:
— Kłamiesz...
Tyś jest tym, który ważył się na czyny podłe. Tyś oderwał Marysię Daleką od Króla, by ją sobie rzucić pod nogi, a cna została sama z tęsknotą w sercu dziewczęcem. Tyś żądze wprowadził między nas czterech. Tyś głosił światu i rzucał na pośmiewisko miłość Achillesa i Patrokla... Intrygancie!
Postumus skurczył się u boku Henryka i po chwili namysłu, patrząc na drgające gniewem Henrykowe usta, cedził przez zęby.
... Nie sądź innych, aktorze tra-gicz-ny...
I wyszedł.
A Henryk zwrócił się do księdza.
Strona:PL Czechowicz - Opowieść o papierowej koronie.djvu/2
Ta strona została uwierzytelniona.