Strona:PL Czechowicz - Opowieść o papierowej koronie.djvu/25

Ta strona została uwierzytelniona.

Zygmunt snuje dalej swą myśl, pewny, że Henryk o Tycjanie pamięta.
— Miłość na ziemi jest tak naga, jak ziemia-matka, bo macierzyństwo jest celem miłości ziemskiej. Wszystkie kobiety na ziemi — to matki. Wszystkie służą swemu bogu, wedle sił swoich, a że tu i owdzie znajduje się dusza istotna w kobiecie, to wyjątki potwierdzają tylko regułę. Wspomnij twą siostrę, Madonnę Marję.
Henryk powiada:
— A niebiańska miłość — to Nieznane. Oto jest pole dla Zdobywcy: wydzierać Tajemnicy obszary terrae incognitae.
— O tem marzysz?
— Nie, dalej marzenie moje sięga.
— A czyn, czyn? — pyta gorączkowo Zygmunt.
— Czyny są w marzeniu — z niewiarą i niechęcią odpowiada Henryk. I milczą.

NOWINA.

Jedli obiad. Pełno było woni groszku i nasturcji w cienistej altanie ganku. Fantastycznie krojone liście dzikiej winorośli spływały kaskadami na kraty. Na ganku przy stole zasiedli wszyscy, radośni i dziwnie cisi.
Wnoszono właśnie na talerzu drewnianym olbrzymie, pęknięte granaty, gdy tętent rozległ się przed gankiem na drodze do Słobódki.
Cwałował jeździec wspaniały na niesłychanej piękności koniu. Włosy rozwiane złotą aureolą zapalały się i gasły na greckiej głowie, dłonie mocne dzierżyły twardo potężnego rumaka.
Jak zjawa! Bellerofor na Pegazie!
A koń przed gankiem piętrzy swe siwe cielisko, kłębi się, staje dębem, aż wiszą nad stołem potworne kopyta. Poskromił go wreszcie jeździec. Zeskoczył. Idzie do Henryka. Ściskają sobie dłonie. Poznali się.
— Włodzimierz!
— Potocki! — woła Madonna Marja, która go widziała, gdy stał w zadumie orlej w Kaplicy wawelskiej.
Reszta w milczeniu pożera oczyma cudną postać i wspaniałą głowę.
Ściska dłonie wszystkich.
— Ja z wami, — mówi — ja z wami.
A w dzień Wielkanocny to było, w dzień Wielkanocny.