Henryk mówi:
Zbyt mało może człowiek i aż nazbyt wiele...
W taką noc nie może zwyciężyć samego siebie, nie może głębiny swej piaskiem zasypać. Nawet, jeśli tam brud, nawet, jeśli tam błotnisty grzech...
I tysiąc istnień sobie podobnych może zniszczyć: ogniem, dłonią krwawą, żelazem.
My tu daleko na wschodzie.
Wichry wieją wieczne na tej wysoczyźnie, więc nie słychać pochodu.
A gdy spojrzę na ciemne horyzonty, wiem, że przyjdzie stamtąd nawałnica. Zadudnią po drogach cielska dział i zatętnią kopyta hordy.
Może przyjść dzicz ze wschodu i w cichą noc rozżagwić niebo łuną. Zginą miasteczka nad smutnemi jeziorami, zgliszcza zostaną z wiosek.
I krew!... jak wiele krwi...
To może człowiek... Za wiele! za wiele!
I tak mało człowiek może...
Nie odepchnie obłąkania, które się zbliża ku niemu szybkiemi krokami.
Nie pokona lęku przed Nieznanem...
Skończył, niedomawiając.
Potworna cisza oczekiwania.
Wrzask targnął powietrzem:
„Aktor tragiczny!!! Ha! Ha!“
Kto krzyczy?
Wściekłość w sercu: Kto śmie mękę nazywać grą?!!
Drapieżne serce się burzy, krwi łaknie. I nagle widzi Henryk, że w tem nieokiełznaniu tai się obłęd... i chce wybuchnąć. Lęk w sercu... lęk, chłód... Jakże blade jest to, co krystalizuje myśl, przeszedłszy uprzednio głębie duszy! A same uczucia jak silne!
W duszy przemyka myśl czająca się — czyhanie na siebie samego. Przemyka i znów wraca. Nurtuje i rośnie. Myśl szepce: Poco wszystko? A wiesz, co to wszystko? Lęk przed obłędem... Groza duszy ludzkiej... Świadomość grzesznej miłości... Tragizm niewiary twojej... Tyle czerwi duszę twą toczy! Skończ z tem... Skończ z tem! Skończ!
Krzyczy już kusząco i łasi się, jak chimera o tygrysich łapach.
Skrzypnęły drzwi.
Pokój Henryka ciemny, pusty jakiś i straszny.
Przypadł uchem do drzwi, za któremi roztacza się tęcza snów pani Hanki.
Lekki okrzyk: Koniec BAJKI!...
I grzmot w czterech ścianach komnaty!!!
Krzyki... szmery... stąpania... Ktoś mówi: „Taki młody“... Inny głos: „Bawi się“.