Strona:PL Daniel Defoe - Przypadki Robinsona Kruzoe.djvu/021

Ta strona została uwierzytelniona.

czał przystań przy wesołych okrzykach majtków i wystrzałach działowych. Serce zabiło mi gwałtownie, łzy zakręciły się w oczach i załamawszy ręce mimowolnie w głos zawołałem:
— O mój Boże, mój Boże! dlaczegóż tak nieszczęśliwy jestem!
— A ty krecie ziemny, czego tak lamentujesz? — zawołał ktoś uderzając mię z lekka po ramieniu.
Odwróciłem się i ujrzałem Wiliama, kolegę szkolnego, miłego i wesołego chłopca, który od czterech lat służył na statku własnego ojca.
— To ty Wiliamie? — zawołałem z radością, — nie widzieliśmy się już tak dawno!...
— Ba! nic dziwnego, toż przeszło dwa lata krążyliśmy z ojcem po morzach indyjskich: byłem w Goa, Kalkucie, Batawii, Manilli, a nawet w Makao, podczas kiedy ty ślimaku pełzałeś po kamienistym bruku twego rodzinnego miasteczka.
— Ach jakżeś ty szczęśliwy — mówiłem ze smutkiem, cóżbym dał za to, gdybym był na twojém miejscu.
— A któż tobie broni spróbować lubéj włóczęgi? morze dla każdego otwarte, a na okrętach miejsca nie braknie.
— Mnie nawet mówić o tém nie wolno.... — odrzekłem z niechęcią.
— Jakto? — zapytał zadziwiony.
Opowiedziałem mu więc całe moje położenie, wyspowiadałem się ze wszystkich zmartwień, utyskując że mi rodzice zagradzają drogę do szczęścia.
Wiliam wysłuchawszy mię, wzruszył ramionami i rzekł:
— I któż ci winien że sobie radzić nie umiesz. Ja na twojém miejscu, nic nikomu nie mówiąc, porzuciłbym oddaw-