— No i cóż ty szczurze ziemny — zawołał wesoło, — żyjesz przecie; myślałem żeś już umarł ze strachu; było się czego trwożyć.
— Pewnie że było, — odpowiedziałem zniecierpliwiony trochę jego żarcikami; — jak żyję nie widziałem podobnéj burzy.
— Burzy! co, burzy!? — zawołał Wiliam zanosząc się od śmiechu. — Cha! cha! cha! on silny wiatr burzą nazywa. Ciekawy jestem cobyś powiedział, gdyby prawdziwa burza zaryczała. Ale bądź spokojny tchórzu, okręt nasz silnie zbudowany i kierowany umiejętnie, nie zlęknie się najgwałtowniejszego uraganu. A teraz pójdź, dam ci lekarstwo, które cię w mgnieniu oka z morskiéj choroby uleczy.
To rzekłszy zaprowadził mię do ojcowskiéj kajuty i podał potężną szklanicę groku[1], którego majtek przyniósł całą wazę z kuchni.
— Wypij to, ale do dna, — mówił pijąc sam, — to ci dobrze zrobi i powróci odwagę.
Jak żyję nie piłem groku. Rodzice moi nie używali mocnych napojów i oprócz lekkiego piwa, nie znałem nawet smaku innych trunków. Gdybym śmiał, byłbym odmówił Wiliamowi; ale on nazwałby mię znów babą lub niedołęgą, a ja chciałem uchodzić za mężczyznę. Krztusząc się wypiłem wszystko.... lecz czułem odrazu że mi
- ↑ Napój składający się z gorącéj wody, rumu i cukru.