miast więc myśléć o powrocie, zacząłem błąkać się po mieście, szukając sposobności udania się do Londynu.
Na drugi dzień napotkałem naszego kapitana idącego z Wiliamem. Kolega mój miał wcale niewesołą minę i z westchnieniem podając mi rękę, rzekł:
— I cóż biedny Robinsonie, spotkał cię strach niemały, a wszystko z mojéj przyczyny.
— Jakto z twéj przyczyny? — zapytał kapitan.
— Tak, ojcze, bo to ja go namówiłem aby z nami popłynął, a tymczasem zamiast spodziewanéj przyjemności, o mało téj wycieczki nie przypłacił życiem.
— Słuchaj chłopcze! — rzekł poważnie kapitan, — ostrzegam cię po przyjacielsku, ażebyś więcéj nie próbował żeglugi. Wypadek jakiego doznałeś, powinien cię przekonać, że nie jesteś stworzonym na marynarza.
— A pan czy także nigdy już w życiu nie wsiądziesz na okręt? — zagadnąłem go.
— Ja to całkiem co innego — odrzekł kapitan; — żeglarstwo jest mojém zatrudnieniem i utrzymaniem. Ale ty wcale się tém nie trudnisz i zapewne tylko nierozsądna namowa mojego syna nakłoniła cię do sprobowania tego niebezpiecznego żywiołu.
— O nie, panie! — odpowiedziałem z zapałem. — Żegluga od lat dziecinnych zajmuje mię i pociąga niezmiernie, tak, iż przeciw woli ojca, wbrew jego najsurowszych zakazów, puściłem się potajemnie na morze, bez którego żyć nie mogę.
— Jakto! — zawołał z niezmierném oburzeniem kapitan, — ty dzieciuchu odważyłeś się wbrew rozkazom ojca postąpić. I czémże ja sobie na to zasłużyłem, żeby taki ur-
Strona:PL Daniel Defoe - Przypadki Robinsona Kruzoe.djvu/035
Ta strona została uwierzytelniona.