chorego. W tym stanie przebył dni pięć, a w nocy szóstego dnia nie odzyskawszy ani na chwilę przytomności, skonał na naszych rękach.
Trzeba się było zająć pogrzebem, bo rozpaczająca żona nie miała sił o tém pomyśléć. Pochowaliśmy nieboszczyka z wielkim smutkiem. Umierając prawie nagle, zostawił interesa swoje w wielkim nieładzie. Wdowa strapiona nie mogła się niemi zająć. Przebyłem więc jeszcze parę tygodni, pomagając w téj sprawie bratu zmarłego.
Człowiek ten bardzo mię polubił i kiedy kupiwszy okręt po bracie, zamierzył znów płynąć do Gwinei, począł mię bardzo usilnie namawiać abym mu towarzyszył. Nietrzeba mi było tego dwa razy mówić. Pomyślność i przyjemność żeglugi, oraz korzyść wielka odniesiona w pierwszéj podróży, skusiły mię do spróbowania jeszcze raz szczęścia.
Postanowiłem niewracać do domu, aż po przybyciu z Gwinei, aby z większym kapitałem przedstawić się rodzicom.
Za połowę summy posiadanéj nakupowałem różnych towarów, najstosowniejszych do handlu z murzynami; resztę