— Jakto! i ty śmiałbyś dotknąć chleba naszego pana? ja zanicbym tego nie uczynił, bo by mi nie przeszedł przez gardło; i Xury niezawodnie myśli tak samo.
— Tak! tak! — przyświadczył mi chłopiec.
— Masz słuszność — zawołał przekonany Mulej. — Idę więc po chleb dla nas.
— A weź go sporo — rzekłem, — bo wszyscy trzej mamy niezgorszy apetyt, i nie zapomnij o wodzie. Nużby nas wiatr przeciwny zaskoczył, tobyśmy poumierali z pragnienia.
Mulej odwrócił się i poszedł ku domowi.
— Ale, ale — zawołałem za nim, — a przynieśno trochę prochu, bo może co przy téj sposobności upolujemy.
— Dobrze — odrzekł Maur i poszedł.
Wysłałem Xurego do domu, aby narwał w ogrodzie nieco owoców, a sam korzystając z nieobecności obydwóch poskoczyłem boczną ścieżką i zabrawszy z budy ogrodniczéj dwie siekiery, młot, piłę, świder i worek kaszy przeznaczonéj dla murzynów, zniosłem to do łodzi i ukryłem w kajucie pod łóżkiem.
Wkrótce nadbiegł Xury niosąc kilkanaście pomarańcz i dwa kawony, a za nim niedługo przywlókł się Mulej, dźwigając kosz sucharów, worek prochu i śrutu. Nadto dwaj negrzy przynieśli po ogromnym dzbanie wody.
Podnieśliśmy kotwicę i wypłynęli na pełne morze. Straż zamkowa znając łódź mego pana, bez trudności ją przepuściła.
Kilkakrotnie Mulej radził zatrzymać szalupę i zarzucić sieci, ale ja zawsze sprzeciwiałem się, twierdząc iż tu ryb nie ma. Nakoniec kiedyśmy już byli przeszło o milę morską
Strona:PL Daniel Defoe - Przypadki Robinsona Kruzoe.djvu/058
Ta strona została uwierzytelniona.