Brazylii. Kapitan zawinął do przystani San Salvador[1], miasta znacznego i handlowego; tu wysadził mię na ląd, wypłaciwszy rzetelnie ofiarowaną summę. Natychmiast zapoznał mię z bogatym osadnikiem, który nabył odemnie skóry obu drapieżnych zwierząt za czterdzieści dukatów i obiecał swoją protekcyę. Tak ładunek łodzi méj przyniósł mi sto sześćdziesiąt dukatów, co na owe czasy było bardzo znaczną summą, i z czém przecież mogłem powróciwszy do Anglii coś rozpocząć, zwłaszcza że i tam miałem pieniądze u wdowy złożone.
Ponieważ kapitan portugalski, po zostawieniu części ładunku płynął do Indyj wschodnich, a żaden okręt w téj chwili nie odpływał do Europy, musiałem więc czas jakiś pozostać w Brazylii.
Osadnik, z którym zapoznał mię kapitan, miał w blizkości San Salvador piękną plantacyą trzciny cukrowéj, a oprócz
- ↑ San Salvador albo Bahia, miasto portowe w północnéj Brazylii.