Strona:PL Daniel Defoe - Przypadki Robinsona Kruzoe.djvu/072

Ta strona została uwierzytelniona.

tego warzelnię cukru. Pojechałem z nim do fabryki i bawiąc tam przez kilka dni, miałem sposobność przekonania się, jak ogromne zyski ciągną plantatorowie i warzelnicy. Przyzwyczajonemu do pracy, zaczął się nudzić brak zatrudnienia; ofiarowałem się więc osadnikowi doglądać jego zakładów. Przyjął to bardzo mile, a po paru miesiącach pobytu zaczął mię namawiać, abym na swoją rękę założył plantacyą. Grunta można było nabyć za bezcen i robotnik zbyt wiele nie kosztował. Dałem się namówić. Osadnik wyrobił mi pozwolenie pozostania w tym kraju i dopomógł zaręczeniem do rozpoczęcia zawodu plantatorskiego.
Ciężki to był kawałek chleba. Nieposiadając niewolników, musiałem sam pracować z najemnikami. Część pól zasadziłem trzciną, drugą zaś tytuniem. Były wprawdzie zyski, ale nie tak świetne o jakich marzyłem; brakowało mi pieniędzy. Wprawdzie przez kapitana portugalskiego, który mię wyratował, napisałem list do wdowy, ażeby odesłała mi mój kapitalik; ale drugi rok już upływał, a nie miałem wcale o nim wiadomości. Zaczęło mi się w téj ciężkiéj pracy przykrzyć niezmiernie, wszystko co zarabiałem musiałem oddawać wierzycielowi, który mi sprzedał plantacyą; przytém zawsze coś pociągało mię do żeglugi i z zazdrością patrzyłem na każdego odpływającego na morze.
Jednego dnia zrana, właśnie gdy z dwoma najemnikami zajęty byłem pakowaniem tytoniu w wory, niespodzianie wszedł mój przyjaciel kapitan portugalski.
— No, jak się miewasz, kochany Robinsonie — zawołał rzucając się w moje objęcia. Przywożę ci resztki twego majątku z Londynu. Zacna wdowa, u któréj miałeś pieniądze, pozdrawia cię serdecznie. Nie uwierzysz jak się ucieszyła,