a cały środek górzysty pokrywały ciemne bory. W oddaleniu dziesięciu mil morskich widać było jakiś ląd, lecz nie mogłem rozpoznać czy to ziemia stała. Na całéj wód przestrzeni nie ukazywał się najmniejszy szczątek naszego okrętu. Zapewne pochłonął go ocean.
— Jestem więc na wyspie.... sam jeden! bez mieszkania! bez pożywienia! bez broni! Zdaleka od ludzi, skazany na śmierć, albo może nędzniejsze od śmierci życie!
Wymówiwszy te słowa, gnany rozpaczą, zacząłem szybko schodzić z góry. Biegłem prosto przed siebie, nie patrząc gdzie idę, nie uważając na otaczające przedmioty. Znowu ogarnęła mię gorzka boleść i wszelka zniknęła nadzieja.
Naraz silny cień zwrócił moją uwagę. Podnoszę oczy i spostrzegam wysoką na kilkanaście łokci skalistą ścianę, jakby prostopadle z ziemi wyrosłą. Zamykała ona jakby murem część ładnéj doliny; po prawéj stronie był las, z którego przed chwilą wyszedłem, w lewo zaś otwarty widok na morze.
Strudzony, chciałem się położyć w cieniu skały, lecz jéj osobliwszy kształt zwrócił moją uwagę: jedna część wyskakiwała, tworząc rodzaj muru. Obszedłem go do koła, i znalazłem zagłębienie, niby grotę głęboką na trzy sążnie, nieco zaś szerszą i wyższą. Słowem, byłto gatunek pokoju kamiennego, wzniesionego o ćwierć łokcia nad ziemię. Wyskakująca część skały u góry wybornie mogła zabezpieczyć od dészczu. Miałem więc doskonałe schronienie.