Strona:PL Daniel Defoe - Przypadki Robinsona Kruzoe.djvu/093

Ta strona została uwierzytelniona.
XII.
Usiłowanie rozniecenia ognia — deszcz i mimowolna kąpiel — banany — probuję ciesiołki — kalendarz — kompas.

Słońce wzbiło się już wysoko, kiedy otworzyłem oczy. Nic dziwnego, po takiéj pracy i na wygodném łożu śpi się wybornie, a zresztą nie miałem nic pilnego do roboty; nikt mię do niéj nie budził. Pierwszy ten spokojny nocleg skrzepił mię przecudownie; uczułem się jakby odrodzonym i poszedłem zażyć przechadzki.
Wiedziony tęsknotą, udałem się na skałę wznoszącą się po nad mojém mieszkaniem, ażeby śledzić statków na morzu. Napróżno wytężałem wzrok na wszystkie strony, wszędzie pusto i głucho. W tym przyszło mi na myśl, iż chociaż dostrzegłbym okręt, jakimże sposobem dałbym znać o sobie jego osadzie. Uderzony tą myślą, zacząłem znosić suche gałęzie, obdzierać korę z drzew i z tego materyału układać stos na skale, ażeby w razie ujrzenia okrętu, ogniem i dymem zawiadomić ludzi na nim będących o moim na wyspie pobycie. Już naznosiłem dużo drzewa, gdy uderzył mię mój nierozsądek.
— Mój Robinsonku, jakież z ciebie ciele — pomyślałem sobie. Ułożyłeś stos, no, to bardzo pięknie, ale czémże go podpalisz, gdzież krzemień, krzesiwo i hubka? Trzeba nie mieć odrobiny oleju w głowie, żeby się tak spisać; powróciłem więc z gniewem do domu i zacząłem rozmyślać, jakimby sposobem można ogień rozniecić. Byłaby to dla mnie ogromna korzyść.