szém położeniu, siedząc skulony, czekałem z niecierpliwością rana.
Zaledwie się rozwidniło i deszcz ustał nieco, zacząłem szukać przyczyny nocnéj kąpieli. Sądziłem bowiem, że skaliste sklepienie nie powinno deszczówki przepuścić, a niepodobna aby zewnątrz zalatywała ulewa. Tymczasem z wielkiém zmartwieniem ujrzałem w powale groty szeroką szczelinę, którą woda arcy wygodnie dostawała się do wielkiéj sali mojego zamku.
Trzeba było temu zaradzić, ale jak? Najprzód przy pomocy miotły zrobionéj z gałązek drzewnych, usunąłem wodę z mieszkania. Potém wyszedłem na wierzch skały, ażeby otwór bliżéj zbadać. Wzdłuż opoki biegła rysa szeroka na ćwierć łokcia, a na parę sążni długa; tędy to woda przesiąkała do środka, należało ją więc zaprawić, a raczéj zaopatrzyć daszkiem.
— Mój Robinsonku — rzekłem do siebie — zdawałeś w przeszłym tygodniu egzamen na majstra murarskiego, sprobójno teraz ciesiołki: muszę cię pochwalić żeś bez młotka i kielni nie źle się spisał, obaczymy, czy téż bez siekiery i piły dasz sobie radę?
Najprzód trzeba było postarać się o rodzaj gontów, albo dachówek. Widziałem ja w lesie roślinę na trzy sążnie wysoką z szerokiemi liścikami; umyśliłem użyć ich do zrobienia dachu. Skoro więc deszcz ustał zupełnie, puściłem się do boru. Jakoż wkrótce znalazła się owa roślina; miała ona łodygę grubą, wysoką na cztery lub pięć sążni, a od odpadniętych liści, jakby sęczkami od dołu pokrytą. Za ich pomocą wspiąłem się aż do korony liściastéj, rozchodzącéj się na wszystkie strony w kształcie palmowego wachlarza. Chcąc naciąć