Następnego dnia o świcie, ubrany w kapelusz i łapcie, na plecach z torbą naładowaną kukurydzą i pizangami i z dzidą w ręku, puściłem się na odkrycia po wyspie.
Obrałem kierunek na wschód, trzymając się brzegów morskich, tak dla uniknienia zbłąkania, jako téż aby miéć wciąż morze na oczach i śledzić okręty.
Z początku droga szła bardzo ciężko, miejscami las był nadzwyczajnie gęsty, a liany i inne powojowate rośliny tak drogę tamowały, że trzeba było je nożem przecinać. Lecz zwolna począł się rozrzedzać i wydostałem się na równinę obszerną, pokrytą trawą i gęstemi krzewami w kępach porosłemi. Jakieś osobliwe ziele zaścielało prawie całą dolinę. Łodygi pełzające, węzłowate, splątane, rozpościerając się, tamowały przejście, tak iż kilka razy zawadziwszy się, o mało nie upadłem. Mnóstwo kwiatów szkarłatnych pokrywało łodygę. Chcąc się jéj lepiéj przypatrzéć, szarpnąłem w górę, i wyrwałem razem z nią kilka wielkich bulw, wielkości głowy dziecięcia.
— Na coby się one przydać mogły, czyby przypadkiem jeść ich nie można, myślałem sobie? skosztowałem...
Strona:PL Daniel Defoe - Przypadki Robinsona Kruzoe.djvu/104
Ta strona została uwierzytelniona.
XIV.
Pierwsza wędrówka po wyspie — bataty — palmy kokosowe — ból głowy — kąpiel morska — parasol — ostrygi — ananas — żółwie jaja — aguti — powrót do zamku.