Strona:PL Daniel Defoe - Przypadki Robinsona Kruzoe.djvu/114

Ta strona została uwierzytelniona.

cy. Nareszcie wpadł mi pomysł, ażeby do dwóch długich i prostych gałęzi poprzywiązywać końce sznurków, drugie zostawiając wolne, a potém wiązać je między sobą. Chcąc jednak to zrobić, trzeba było najprzód przygotować sznurki. Zabrałem się do téj czynności, lecz jeżeli kilka dni strawiłem na ukręcenie sznurków do zrobienia torby, to tu trzeba najmniej miesiąc czasu poświęcić, a na to nie było czasu.
Jakto, nie było czasu? pomyślisz sobie czytelniku, a cóż lepszego miałeś do roboty panie Robinsonie? Oto zima nadchodziła i trzeba było sobie nagotować zapasów, bo jak zaczną lać deszcze po całych dniach, to zkąd wziąść żywności?
Umyśliłem więc odłożyć zrobienie sieci do wiosny, a tymczasem korzystając z pogody, wybrałem się na polowanie. Uzbrojony łukiem i strzałami, z parasolem, dzidą i torbą napełnioną pizangami, poszedłem w górzysty las, spodziewając się ubić zająca, ha a może i sarnę, jeżeli tylko te stworzenia znajdują się na wyspie. Zaledwie uszedłem paręset kroków, gdy z za krzaków wysuwa się ptak jakiś wielkości jędora. Z szybkością błyskawicy odrzuciwszy parasol, wypuszczam strzałę, lecz zamiast ptaka, ugodziłem pień drzewa za którym zniknął.
Zniecierpliwiony tym zawodem, zostawiłem w krzakach parasol, a trzymając napięty łuk, posuwałem się zwolna i cicho od drzewa do drzewa, w nadziei podejścia uszłéj zdobyczy. W tém w odległości kilkudziesięciu kroków, spostrzegam poruszające się liście. Sprawcą tego był zajączek siedzący na tylnych łapkach i objadający najspokojniéj listki jakiéjś rośliny. Z bijącém sercem wypuszczam strzałę, pocisk wypada, a zając rozciąga się jak długi.