ka i mozolna, zabrała mi dużo czasu, ale w końcu miałem piwnicę na sążeń głęboką, a mającą przeszło łokieć srednicy. Ażeby utrudnić przystęp ogrzanemu powietrzu, przykrywałem ją rusztowaniem z gałęzi, na których znowu gruba na łokieć warstwa mchu, zatykała ją doskonale. Odtąd mięso mogłem przez trzy dni bez zepsucia zachować. Pizangi i ananasy także utrzymywały się świeżo, równie jak i żółwie jaja, ale z ostrygami nie mogłem trafić do końca; na drugi dzień bowiem już nie były przydatne do jedzenia.
Nadeszła wreszcie zima, to jest słoty nieprzerwane, połączone raz z wilgotnym chłodem, to znów gdy słońce zaświeciło, z dokuczającym skwarem. Trudno wypowiedziéć ile wycierpiałem w tym czasie. Nieraz głód trapił mię bez litości, bo ciężko było upatrzeć chwilki pogodnéj dla postarania się o żywność. Teraz brakło mi już cierpliwości, zima dokuczyła mi do żywego, bo chociaż mrozów nie było, ale przejęty wilgocią, szczękałem zębami jak w febrze, drżąc od nieprzyjemnego chłodu. Zły humor, tęsknota i dawna rozpacz, zaczęły mię na dobre ogarniać.
— Ach jakiż z ciebie niedołęga panie Kruzoe! — zawołałem raz, spojrzawszy przypadkiem na kilkanaście skórek zajęczych, leżących w kącie jaskini, — mając taki zapas skór, żeby téż nie pomyśleć o sporządzeniu sobie ubrania; zamiast dąsać się i wyrzekać na los, weźno się lepiéj do krawiectwa.
Zaiste wielki był czas zatrudnić się odzieżą. Kafta drelichowy chociaż porządnie zasmolony, trzymał się jeszcze cało; ale koszula skutkiem długiego noszenia, pomimo nader ostrożnego prania, wyglądała jak rzeszoto; reszta ubrania nie była lepsza, a z pończoch ledwie pozostały cholewki.
Strona:PL Daniel Defoe - Przypadki Robinsona Kruzoe.djvu/117
Ta strona została uwierzytelniona.