Strona:PL Daniel Defoe - Przypadki Robinsona Kruzoe.djvu/128

Ta strona została uwierzytelniona.

nemu, kiedy nagle spostrzegam pod drzewem mały woreczek od zboża, rzucony w dniu przybycia mego na wyspę. Zrywam się z kolan zawstydzony moją łatwowiernością, jak gdybym nie doświadczył tylu łask, i nie miał za co innego Bogu dziękować.
Takto wiecznie płochość i lekkomyślność kierowały moimi postępkami. Miałem zasady religijne wpojone przez matkę, ale puściwszy się w burzliwe żeglarskie życie, zapomniałem o wszystkiém; kiedy mi się dobrze wiodło, nie myślałem wcale o Bogu, a gdy bieda dokuczyła, zamiast modłów, skargi i złorzeczenia z ust wylatywały. Nie pomyślałem nawet o tém, że zrządzeniem Bożém te kilkadziesiąt ziarn upadło właśnie w miejscu zasłoniętém od skwaru słonecznego, na ziemię bujną, a nie na twardą opokę i wzrosły tutaj jedynie dla mojego pożytku. Gdyby padły w przeciwną stronę na piasek, mógłżebym z nich korzystać?
Co się stało z temi ziarnami, opowiem późniéj.
W połowie miesiąca maja o mało cały zamek mój nie runął, a ja sam nie straciłem życia. Siedziałem właśnie przy wyjściu w murze, strugając nożem widelec z drzewa, kiedy nagle jakiś dziwny jakby podziemny grzmot daje się słyszeć. Zrywam się przerażony, podnosząc wzrok w górę, aby zobaczyć zkąd nawałnica nadciąga. Wtém z przerażeniem widzę jak cały szczyt skały panującéj nad grotą drży, wstrząsa się gwałtownie. Nakoniec z straszliwym hukiem zwala się w dolinę, zasypując gruzami strumień. W największéj trwodze przesadzam mur i uciekam ku brzegowi morskiemu, ażeby mię gruzy nie przywaliły.