Strona:PL Daniel Defoe - Przypadki Robinsona Kruzoe.djvu/129

Ta strona została uwierzytelniona.

— To trzęsienie ziemi! — zawołałem szczękając zębami ze strachu. I obejrzałem się błędném okiem wokoło, oczekując rychło mię ziemia pochłonie.
Za chwilę powtórzyło się wstrząśnienie słabsze wprawdzie od pierwszego, ale słyszałem huk jakiś wewnątrz méj jaskini, a w odległości wyraźnie można było widzieć jak zachwiały się szczyty wzgórz, a jeden nad morzem z łoskotem piorunu spadł w fale oceanu, i wyrzucił na sto stóp wysoki słup wody.
Jak żyję nie doświadczyłem jeszcze trzęsienia ziemi. Przy pierwszém uderzeniu zaczęło mi się mieszać w głowie; za drugiém padłem u stóp ogromnego drzewa, wołając bezmyślnie w najokropniejszym strachu: Boże mój, Boże! zmiłuj się nademną!
Na chwilę się uciszyło, nabrałem nieco ducha, ale nie śmiałem do mieszkania powrócić. Siedząc pod drzewem załamywałem ręce z rozpaczy. Tymczasem powietrze stawało się coraz cięższe; całe niebo czarne zaciągnęły chmury. Zerwał się wicher, który w pół godziny późniéj przeszedł w najgwałtowniejszy uragan. Morze wrzało jak ukrop, a jego powierzchnia zbielona pianą, tworzyła coraz ogromniejsze bałwany; fale rzuciły się wściekle na brzegi, wyrywając drzewa z korzeniami. Po trzech godzinach szalonego wichru, rozwarły się niebieskie upusty. Nie byłto deszcz, ale rzeki wody z chmur leciały, jedną nieprzerwaną nawałnicą.
Zlany, przemokły do ciała, siedziałem na błotnistéj ziemi. Wstrząśnienia nie powtarzały się więcéj, a więc postanowiłem wrócić do groty, bo na takiéj ulewie niepodobna było wysiedzieć. Brnąc w wodzie blisko po pas, przeszedłem łączkę zalaną wodą. Strumień zawalony skałami, nie mogąc