Starałem się wszelkiemi siłami odepchnąć myśl o śmierci, lecz cisnęła się jeszcze tém natrętniéj. Stan mój był okropnym: krew wrzała w żyłach, a oddech stawał się coraz szybszym i krótszym.
W tém niebezpieczném położeniu pierwszy raz szczerze pomyślałem o Bogu; zacząłem przypominać słowa pacierza, którego od pięciu lat nie mówiłem wcale; lecz rozpacz nie dawała mi się modlić. Strach śmierci tak mię opanował, że sobie rady dać nie mogłem, a trwoga ta o wiele jeszcze zwiększyła moje cierpienia: zdaje mi się, że umarłbym już z saméj bojaźni, gdyby ciało zmęczone tak długiém wysileniem, nie uległo potędze snu.
Nazajutrz znowu mi było lepiéj, ale czułem większe jeszcze osłabienie jak przedwczoraj. Od trzech dni nic prawie nie jadłem. Gdyby zkąd dostać można talerz rosołu, choćby kleiku; ale jak przykre położenie biednego wygnańca, zmuszonego żyć surowiznami, nie mającego czém pokrzepić zwątlonych sił.
Żułem owoce bananowe wysysając sok tylko, a odrzucając miazgę. Przeświadczenie że dostałem febry, dopełniło kresu mego zmartwienia; wiedziałem że ta choroba zabija Europejczyków na wybrzeżach Gwinei. Rzadko który unika śmierci, a ja jeżeli nie umarłem podczas pierwszéj podróży winienem to tylko kapitanowi który mię przewiózł do Anglii; jedynie zmiana klimatu mię uleczyła.
Gdzież teraz ucieknę przed zabójczą chorobą, pozbawiony wszelkiéj pomocy lekarskiéj, niezawodnie skończę życie w najokropniejszych cierpieniach, a nikt nie będzie wiedział co się ze mną stało.
Strona:PL Daniel Defoe - Przypadki Robinsona Kruzoe.djvu/133
Ta strona została uwierzytelniona.