Strona:PL Daniel Defoe - Przypadki Robinsona Kruzoe.djvu/143

Ta strona została uwierzytelniona.


Postępowanie to napełniło duszę moją nieznaną dotąd błogością. Dawna tęsknota ustąpiła zupełnéj ufności w miłosierdzie Boże. Postanowiłem zupełnie i we wszystkiém zdać się na Jego wolę. Pomyślność i zawody pobożném sercem i z poddaniem się przyjmować, i nigdy nie szemrać przeciwko wyrokom Opatrzności.
Odtąd życie moje zupełnie się zmieniło, a pobyt na wyspie jeżeli nie przyjemnym, to przynajmniéj stał się znośnym.
— Masz pomieszkanie i jakie takie wygody — zawołałem raz do siebie — a dla twego dobroczyńcy dotąd nie wybrałeś przybytku, gdziebyś mógł Mu w dnie święte i uroczyste składać dziękczynienia. Bóg wprawdzie nie potrzebuje świątyni, bo cały świat jest jego kościołem. Czémże atoli stworzenie okaże wdzięczność swoją dla Stwórcy; wybierzmy jakie miejsce i nadajmy mu nazwę kościoła; niechaj i na téj bezludnej wyspie wzniesie się przybytek Boży.
Łatwiéj to jednak było powiedzieć jak wykonać. O zbudowaniu świątyni myśleć nie mogłem; lecz za to w miejscu, gdziem szukał schronienia podczas trzęsienia ziemi, w tém samem miejscu, gdzie w marzeniach moich gorączkowych widziałem ducha mściciela, postanowiłem pomiędzy dwiema palmami postawić krzyż, i u stóp jego co święto składać modlitwy.
Z dwóch gładkich gałęzi, ściętych z wielkim mozołem, po dwóch tygodniach pracy wyrobiłem godło zbawienia. Krzyż ten wkopałem na pagórku pomiędzy palmami. Na przeciwległém wzgórzu umieściłem ławeczkę kamienną, abym mógł swobodnie w dzień świąteczny po południu przesiadywać i rozmyślać, w ciszy naprzeciwko krzyża.