Strona:PL Daniel Defoe - Przypadki Robinsona Kruzoe.djvu/154

Ta strona została uwierzytelniona.

dostałem się na równinę, po za którą ciągnęły się skaliste wzgórza; tam skierowałem moje kroki, ale parę godzin przeszło na błądzeniu między urwiskami, a ani jedna nie pokazała się koza. Gdybym miał psa, wszystko poszłoby pomyślniéj; ale tak, samemu trzeba było być gończym.
Znudzony próżném szukaniem i zmęczony chodzeniem, usiadłem w cieniu skały wypocząć. Po niejakiéj chwilce spostrzegam parę kóz na szczycie przeciwległego urwiska. Nie śmiejąc wyjść z mojéj kryjówki aby mię nie dojrzały, zacząłem wabić je ku sobie bekiem. Wkrótce kozy posłyszały ten głos zdradziecki, zaczęły wkoło się oglądać, nareszcie zbiegły ze skały. Ukryty wśród krzaków czekałem aż przyjdą bliżéj, od czasu do czasu becząc. Jakoż nie zawiodła mię nadzieja, kozy odpowiadając mi, biegły ku miejscu gdzie stałem, a gdy jedna przybliżyła się na trzydzieści kroków, przeszyłem ją strzałą. Dwie inne nie wiedząc co się z ich towarzyszką stało, obwąchiwały ją przez chwilę, a potém oddaliły się becząc.
Zabrawszy zdobycz, ruszyłem ku domowi. Po drodze skierowałem się ku brzegowi morskiemu, aby z tuzin ostryg uzbierać. Kiedym złożywszy kozę zbiegł w parów prowadzący ku wodzie, naraz ujrzałem w brzegu cóś błyszczącego. Nachylam się, odrywam lśniący kamień i znajduję... sól. Zdaje mi się że znalezienie najbogatszéj kopalni złota nie sprawiłoby mi takiéj radości, jak ta wyborna przyprawa, bez któréj tyle miesięcy musiałem się obchodzić. Znać z morskiéj wody osadziła się sól w parowie.
Zabrawszy kawał soli i zauważywszy dobrze miejsce gdzie się znajdowała, powróciłem do domu obciążony podwójnym łupem. I znowu w duszy uczułem głęboką wdzięczność ku