we szkaradzieństwa wychodziły z rąk moich. Nieraz cieżar gliny psuł gotowe już naczynie, czasami ucho nazbyt ciężkie wyrywało bok cały, nie mogłem sobie w żaden zaradzić sposób. Nareszcie ulepiłem coś mającego podobieństwo do garnków. Wiadomo mi było, że garncarze roboty swe najprzód suszą na słońcu; otóż przenosząc owe naczynia na miejsce
gdzie schnąć miały, potłukłem je na drobne kawałki i trzeba było wszystko od początku zaczynać. Innym razem znowu popękały od nagłéj spieki słonecznéj, trzeba więc było suszyć je wprzódy w cieniu.
W kilka dni po tych pierwszych nieudolnych próbach, znalazłem o pół mili od mego mieszkania gatunek glinki biaéj, daleko łatwiéj ugnieść się i wyrobić dającéj. Z téj po dobrém wyrobieniu, udało mi się ukształtować dwa naczynia, którym nie umiem dać nazwy; nie były to bowiem ani garnki, ani rynki, przerażały swą niezgrabnością, ale przecież mogły się na coś przydać.
Kiedy je słońce dobrze wysuszyło, wstawiłem je w ogień, a obłożywszy dokoła, paliłem w nim przez parę godzin. Gdy zdawało mi się że już mają dosyć, wyjąłem z żaru i chcąc sprobować czy nie przeciekają, nalałem wody. Wtém obadwa naraz pękły, a tak na jeden raz przepadł owoc kilkudniowéj pracy.
Zmartwiło mię to niepospolicie, ale nie odstręczyło bynajmniéj od dalszych prób. Doświadczenie mię nauczyło dwóch rzeczy: najprzód żeby nie robić zbyt wielkich naczyń, bo te daleko łatwiéj się psują; powtóre aby wysuszywszy pierwéj na wietrze, wystawić następnie na słońce, a potém wypalać wprzódy wolnym, potém coraz mocniejszym ogniem;
Strona:PL Daniel Defoe - Przypadki Robinsona Kruzoe.djvu/156
Ta strona została uwierzytelniona.