by był wzrosł jak należy, kłosy nie miałyby czasu dojrzeć, tym sposobem cały zbiór przepadł.
Wtedy dopiero przypomniałem sobie, że w Brazylii ani tytuniu nie sieją, ani nie sadzą trzciny cukrowéj w lecie. Nauczka ta posłużyła mi na przyszłość, czekałem więc z resztą zasiewu do przeminienia pory deszczowéj, mającéj już wkrótce nastąpić.
Parę odkryć w ostatnich czasach dokonanych, mianowicie téż sól i pataty, nakłoniły mię do przedsięwzięcia podróży na większą skalę, w celu dokładnego poznania całéj wyspy; postanowiłem więc korzystać ze schyłku lata, i zapuścić się jak będzie można najdaléj.
Przed rozpoczęciem podróży użyłem kilku dni na uplecenie kosza, mającego mi służyć zamiast tłomoczka do zbierania różnych znajdowanych przedmiotów. Robota ta nadspodziewanie poszła szybko i udatnie, tak iż miałem spory kosz plecny, do którego przyprawiłem szerokie szelki z włókien bananowych.
Następnie zająłem się obuwiem. Moje łapcie łykowe dawno się już podarły i znosiłem ze dwie pary innych, trzeba było użyć trwalszego materyału. Skóry kozie jako tako wyprawne, posłużyły mi na ten cel wybornie. Wykroiłem z nich przyszwy z wysokiemi cholewami, a podeszwę dałem z grzbietu podwójnie złożonego. Pomiędzy te dwie skóry włożyłem
podeszwę z grubego łyka, ażeby kamienie i ciernie nóg mi nie kaleczyły; zamiast zaś dratwy, posłużyły struny z kiszek zwierzęcych ukręconych. W ten sposób udało mi się sporządzić buty nadzwyczaj niezgrabne, ale cieszyłem się niemi jak mały chłopiec, gdy go rodzice pierwszemi butami obdarzą.
Strona:PL Daniel Defoe - Przypadki Robinsona Kruzoe.djvu/162
Ta strona została uwierzytelniona.