Strona:PL Daniel Defoe - Przypadki Robinsona Kruzoe.djvu/165

Ta strona została uwierzytelniona.

taj bowiem mieszkając lat kilkanaście, nie ujrzałbym pewnie okrętu mogącego wybawić mię z wyspy.
Jednakże po długiéj rozwadze, przyszło mi na myśl zrobić tutaj letnie mieszkanie, i czasami dla urozmaicenia bawić czas niejaki. Mają królowie letnie rezydencye, magnaci wille, dlaczegóżbyś ty panie Robinsonie, jedyny władzco téj pięknéj wyspy, nie miał sobie założyć letniego pałacu.
Nie zwłócząc długo, wziąłem się do ścinania bambusów, a nagromadziwszy potrzebną ilość materyału, zbudowałem chatkę podobną nieco do zagrody dla kóz zrobionéj. Żerdki bambusowe wkopywałem w ziemię, o cztery cale jedną od drugiéj w czworobok. Ściany poprzeplatałem chrustem, a dach pokryłem liściem kokosowym; ażeby zaś kozy, albo inne zwierzęta nie dostały się do méj chaty, ogrodziłem ją parkanem z żerdek. Robota ta zbawiła mię blisko dwóch tygodni.
Wielki był czas do powrotu. Co téż tam biedne moje kozy porabiają, może im siana nie starczyło i pozdychały z głodu. Myśl ta dreszczem mię przeniknęła. Porzuciłem więc czarowną dolinę i puściłem się ku domowi. Przed odejściem jednak na wzgórzu, z którego było widać morze ułożyłem stos kamieni, jako znak dokąd na wycieczce zaszedłem, ażebym późniéj mógł rozpoznać to miejsce, jeżeli z innéj strony zapuszczę się na wędrówkę po wyspie.
Zaledwie wszedłem do lasu, gdy niebo zachmurzyło się i deszcz począł padać. Przez trzy godziny przeszło siedziałem w wnętrzu wypróchniałego drzewa, chroniąc się przed burzą. Ale i przez ten czas nie próżnowałem, zbierając próchno drzewne, obficie tu znajdujące się, a mogące mi posłużyć do rozniecenia ognia.