Zdawało mi się że trzeba puścić się ku zachodowi, lecz ponieważ w czasie dawniejszéj wycieczki zwiedziłem stronę wschodnią, a do tego nie doszedłem miejsca, a więc rzecz oczywista, że mieszkanie moje leżało na zachodzie.
Idąc w tym kierunku, napotkałem w jedném miejscu szeroko rozścielone krzaki, jak gdyby pierzem porosłe. Zbliżywszy się ku nim, ujrzałem kolczaste zielone popękane owoce, z których wydobywał się jakiś mech biały. Natychmiast przyszła mi na myśl bawełna[1], któréj wprawdzie rosnącéj nigdy nie widziałem, ale opowiadano mi jak wygląda krzew wydający ją; wydobyte zaś kłaczki były nadzwyczaj podobne do waty, tylko mnóstwem ziarnek zanieczyszczone. Nazbierałem ich sporo i zabrałem z sobą.
Raz jeszcze przenocowawszy na drzewie, po kilkogodzinnym pochodzie, dostałem się przecież do domu. Rzuciwszy kosz z melonami i bawełną, przeskoczyłem co żywo mur zagrody, ażeby zobaczyć co się dzieje z kozami. Biedne stworzenia na mój widok zaczęły żałośnie beczeć, jakby skarżąc się że o nich zapomniałem. Ze stogu siana prawie nic już nie pozostało; gdybym jeszcze parę dni zabawił, pozdychałyby z głodu.
Ale zadziwienie moje było niezmierne, gdy zamiast trzech kóz zastałem pięć. Podczas méj wędrówki urodziły się dwa koźlątka, a ujrzawszy mię zaczęły pocieszne wyprawiać sko-
- ↑ Bawełna (Gossypium) roślina krzewiasta lub zielna, zawiera w torebkach nasiennych mnóstwo puchu, który wybrany i oczyszczony, przędzie się i przerabia na tkaniny.