Postanowiłem uroczyście go obchodzić, a porzuciwszy wszelkie zatrudnienie, poświęcić go rozmyślaniu. Przysposobiłem trawy dla kóz, aby jutro i tém sobie nie rozrywać uwagi.
W jakiém uczuciu obudziłem się drugiego dnia, ten tylko pojmie, co oddalony od rodzinnéj ziemi, od ukochanych rodziców i krewnych w smutku i samotności dni przepędza.
Od ranka nie wziąłem wcale w usta pokarmu, postanowiwszy pościć dzień cały; na pamiątkę okropnych chwil rozbicia, na podziękowanie Stwórcy za cudowny ratunek.
Potém udałem się do méj świątyni, i tam u stóp Krzyża długo, długo modliłem się ze łzami, korząc się przed Panem Wszechświatów i zalewając się łzami na wspomnienie wszystkich doznanych przygód, przedstawiając sobie przed oczy moje dawniejsze bezbożne życie, i ten ogrom łask, jakie Bóg zesłał na mém wygnaniu. Następnie usiadłszy na ławce kamiennéj, począłem przypominać wszystko co mię spotkało od opuszczenia domu rodzicielskiego.
Dostałem się do niewoli w Sale 23 września i morze wyrzuciło mię na wyspę w tymże samym dniu. Byłto więc dzień jakiś fatalny, czyli jak starzy ludzie nazywają feralny dla mnie. Zdawało się, że przez dopuszczanie nieszczęść na mnie w dniu potajemnéj ucieczki z domu kochanych rodziców, Bóg chciał wyraźnie mi okazać, iż karze mię za nieposłuszeństwo.
W pierwszych miesiącach mego wygnania, nieraz z niecierpliwości i tęsknoty bluźniłem Stwórcy, ale jeżeli mię jakie pomyślne spotkało zdarzenie, nie pomyślałem wcale, aby podziękować Opatrzności za nią. Żyłem jak bydlę, nie