lazłbym takiego, któryby obfitował we wszystko jak moja wyspa! Prawda że jestem pozbawionym towarzystwa ludzi, i żyję w samotności, ale téż za to nie czyha na mnie żaden zwierz żarłoczny, ani węże jadowite nie goszczą w téj błogosławionéj krainie; żadna trująca roślina nie dotknęła dotąd ust moich, ani téż nie napotkałem dzikich ludzi, którzyby mię mogli okrutnie zamordować. Wszystko to przekonywa
mię o dobroci Twéj i opiece jaką mnie otaczasz! jakże Ci za to podziękować zdołam, nędzny człowiek, nie mający Ci nic Boże mój ofiarować? O najłaskawszy Panie! racz przyjąć łzy moje, niech one okupią dawniejsze błędy, a nie opuszczaj mię nadal z Twéj ojcowskiéj opieki i racz zawsze wspomagać łaską Twoją, ażebym w dobrem wytrwał i zawsze na Twoje miłosierdzie zasługiwał.
Modlitwa ta napełniła mię niewymowną słodyczą, i nabrałem serca do znoszenia przeciwności, i gdyby mi nawet było objawioném że do śmierci w téj pustyni zostanę, nie sarkałbym przeciwko woli Opatrzności.
Wieczorem odchodząc od krzyża ustrojonego w najpiękniejsze kwieciste wieńce, czułem w sercu tęsknotę, jak gdybym się z objęć rodzicielskich wydzierał. Nawróciłem raz jeszcze i klęknąwszy, modliłem się długo nie za siebie, ale prosząc Boga o zdrowie, długie życie, i pocieszenie moich osieroconych rodziców.
Tak zakończył się dzień pierwszéj rocznicy mego wygnania.