Strona:PL Daniel Defoe - Przypadki Robinsona Kruzoe.djvu/180

Ta strona została uwierzytelniona.

chwila włókna plątały się, co mię tak niecierpliwiło, że nieraz chciałem wyrzec się jéj posiadania.
— Zrażasz się taką drobnostką — mówił mi głos wewnętrzny, — a gdzie wytrwałość i cierpliwość?
— Ależ bo to robota nieznośna — odpowiadałem sam sobie.
— A rybki czy smaczne?
— Bez wątpienia, lecz można się bez nich obejść.
— To prawda, ale bardzo nie pięknie zaczynać jaką robotę, a nie dokończyć z powodu lenistwa.
— Nie wiem czy to można nazwać lenistwem, jeżeli się komu nie darzy.
— Nie znam innego wyrazu na oznaczenie téj mniemanej niedarności; wszak wielu równie trudnych dokonałeś rzeczy, dołóż tylko pilności, a obaczysz że się siatka uda.
Przekonawszy tak sam siebie, brałem się na nowo do pracy, lecz wieczór wcześnie zapadający nie dozwalał mi długo pracować, a robota szła wolno; przy blasku ogniska robić nie mogłem, bo płomień był ciemny i migotliwy.
— Aj, aj Robinsonku — zawołałem raz uderzając się w czoło, — jakiż z wasindzieja mazgaj: masz glinę, ogień i tłuszcz kozi, i nie pomyślałeś dotąd o lampie. Widocznie się starzejesz i zaczyna ci konceptu brakować.
Daléj więc po glinę, i nuż ją ugniatać, a potém formować lampkę. — Hm, jaki jéj tu kształt nadać, jak i gdzie knot umieścić, żeby się dobrze palił. Nareszcie zrobiłem miseczkę objętości kwaterki, mającą z jednéj strony dziubek do umieszczenia knota, z drugiéj uszko. Wypaliłem ją dobrze, a potém pomazałem gęstym rozczynem soli kuchennéj, i znowu