Zabrawszy więc motykę, łopatę, łuk i strzały, wpakowawszy kosz na plecy, osłonięty parasolem, wyelegantowany w leśny kostium, puściłem się w drogę do owéj pięknéj doliny, przed zimą odkrytéj. Rozważywszy dobrze jéj położenie, udałem się drogą daleko bliższą wprost przez las.
Zapomniałem powiedzieć, że w ciągu zimy, a osobliwie téż przy jéj schyłku, zupełnie mięsa mi brakowało. Zające gdzieś się pokryły, o kozach ani słychu, ptaki wyniosły się w inne strony, jedném słowem odbyłem post bardzo ścisły, i wyglądałem jak niedźwiedź na wiosnę. W końcu żyłem tylko gotowaną kukurydzą, któréj miałem zapas i mlekiem: kozy mało go dawały, nie mając paszy dostatecznéj, a i tą trochą musiałem dzielić się z koźlętami. Otóż na drugą zimę postanowiłem przygotować zapas solonego mięsa, powiększyć moją trzódkę, aby czasem z niéj można wybrać na rzez koźlątko, a nareszcie postarać się o zapas tłuszczu.
Po trzygodzinnéj wędrówce, przybyłem do miejsca przeznaczenia. Nic się nie zmieniło od czasu ostatniego mego tutaj pobytu, na dachu chatki tylko liście pogniły, ale zaraz zastąpiłem je świeżemi, i miałem przewyborne letnie mieszkanie.
Całe południe poświęciłem próżniactwu; jutro, myślałem sobie, wezmę się do pracy, a dziś trzeba użyć wiosny. I jak chłopiec piętnastoletni, uganiałem się za motylami, zrywałem kwiaty, plotłem wieńce, i nareszcie użyłem kąpieli w czystéj jak kryształ rzece, która mi posłużyła doskonale. Oczyszczona skóra z zimowych wyziewów, stała się elastyczną, a członki dziwnéj nabrały giętkości.
Przepędziwszy przyjemnie noc w moim pałacyku, wziąłem się na drugi dzień do uprawy roli. Zdawało się, że to bę-
Strona:PL Daniel Defoe - Przypadki Robinsona Kruzoe.djvu/186
Ta strona została uwierzytelniona.