Strona:PL Daniel Defoe - Przypadki Robinsona Kruzoe.djvu/189

Ta strona została uwierzytelniona.

Wreszcie spuściłem nogi chcąc zleźć, ale kozioł skoczył ku mnie z nadstawionemi rogami, tak iż tylko przez prędkie cofnięcie się uniknąłem uderzenia.
Wtém przyszło mi do głowy, żeby go głodem ukorzyć. Przez trzy dni zostawiłem mego panicza w dole, czwartego z rana leżał osowiały na ziemi, porzuciwszy nieprzyjacielskie zamysły. Dał się związać nie robiąc najmniejszego oporu, ale był tak ciężki, że go zaledwie do zagrody zawlokłem i przywiązałem przy innych kozach.
Miałem więc teraz trzodkę z dziesięciu kóz złożoną, licząc pozostałe w domu, należało ją tylko przetransportować do zamku, dokąd nazajutrz umyśliłem wrócić.
Powiązawszy kozy za rogi i trzymając w ręku sznur, poganiałem mą trzódkę prętem, która szła dosyć powolnie. Przebywszy dolinę, na krańcu lasu rozłożyłam się na południowy wypoczynek, lecz pędzenie i zaganianie kóz tak mię zmęczyło, że nie mając zresztą potrzeby tak bardzo spieszyć się do domu, postanowiłem tu noc przepędzić. Przywiązałem więc kozy do drzew, a sam zająłem się szukaniem żywności.
Były wprawdzie rośliny bananowe w pobliżu, lecz chciałem uraczyć się kawałkiem mięsa i ostrygami, dlatego puściłem się przez bliskie pagórki nad brzeg morza; dostawszy się na szczyt, ujrzałem go wprawdzie, lecz w odległości trzech ćwierci mili. Mimo nużącego upału odważyłem się na odbycie téj drogi, témbardziéj, że nęciła mię dawno nie używana kąpiel morska. Jakoż przyszedłszy nad brzeg, znalazłem dość ostryg i orzeźwiłem się niemi, ale przez całą drogę ani zająca, ani ptaków nie spostrzegłem.