I biegłem wciąż, dopóki zmęczenie zupełnie mi sił nie odjęło. Padłem znurzony na ziemię, serce biło mi gwałtownie, a szybki oddech zdawało się że mi pierś rozsadzi. Złapałem téż parę guzów na czole rozbijając się w ciemności o drzewa, a raz wpadłem po pas w wodę, natrafiwszy niespodzianie głęboki potok. Po chwili przyszedłem nieco do siebie. Łuny zakrytéj sklepistym lasem nie było widać. Zacząłem nieco zimniéj rozważać moje położenie.
— Głupcze — zawołałem wreszcie sam do siebie, — i czegoż uciekasz? czy cię kto goni? czyś widział nieprzyjaciela? Czy zresztą nie pamiętasz że Opatrzność czuwa nad tobą, a bez Jéj woli włos z głowy ci nie spadnie? Dlaczegóż nie polecisz się opiece Boskiéj, i nie wracasz spokojnie do domu? Strach to najgorszy doradca, zamącony nim umysł nie zdoła przedsięwziąść odpowiednich środków ostrożności, tylko pędzi na oślep w manowce; nie wiedząc sam co robi. Rozważ wszystko dobrze: wszak ogień mógł powstać w trawach skutkiem ciągłych upałów, gdzie lada iskra może wzniecić pożar.
— To prawda — odpowiedziałem, — ale zkądże się ta iskra wzięła?
Ale porzuciwszy na chwilę trapiące myśli, ukląkłem i zacząłem się modlić. To mię pokrzepiło, i wlało męztwo w serce. Uspokojony wdrapałem się na drzewo, i przepędziłem na nim noc tę okropną.
Na drugi dzień obudziwszy się, spostrzegłem że jestem w nieznanéj okolicy lasu. Napróżno usiłowałem sobie przypomnieć jakie drzewo znajome, pamiętałem tylko, że wczoraj biegłem ku wschodowi; chcąc więc dostać się napowrót w miejsca znajome, trzeba było kierować się na zachód. Mimo śpiesznego pochodu, dopiero w trzy godziny ujrzałem wzgórza
Strona:PL Daniel Defoe - Przypadki Robinsona Kruzoe.djvu/191
Ta strona została uwierzytelniona.