Przez zimę trudniłem się wyplataniem koszów, przysposobiwszy sobie dosyć pręcia w jesieni. Potrzebne mi one były do przechowania przyszłych zbiorów zboża. Nadto pracowałem nad naczyniami glinianemi, w czém nabyłem nie małéj wprawy, i wyroby moje miały już daleko zgrabniejszą formę jak pierwiastkowe. Naczynia te miały służyć także na zachowanie spiżarnianych zapasów.
Mój Boże, kiedy nieraz zastanawiałem się nad moją pracą, przychodziło mi na myśl, jakiém jest dobrodziejstwem społeczeństwo ludzkie i podział pracy. W krajach ucywilizowanych wszyscy wzajem pracują dla siebie. Gospodarze wiejscy trudnią się dostarczaniem żywności, rzemieślnicy sporządzają odzież, sprzęty i narzędzia potrzebne do rozmaitych rękodzieł; inni stawiają domy, budują mosty, biją drogi: tymczasem ja wszystko sam sobie musiałem robić, tracąc na to tak wiele czasu, że całoroczna praca ledwie wystarczała na utrzymanie życia. Cały przeszły rok na czémże mi zeszedł, oto na obmyśleniu środków ubrania się i życia, a przecież nie mogę sobie czynić wyrzutów żebym był leniwym i czas tracił daremnie. W samotności dopiero i w ciężkim znoju przyszły mi te uwagi do głowy, dawniéj nigdy o tém nie pomyślałem, i nie umiałem cenić pożytków osiąganych przez ludzi z wspólnego życia.