Strona:PL Daniel Defoe - Przypadki Robinsona Kruzoe.djvu/208

Ta strona została uwierzytelniona.

nieco podczas największego gorąca, a potém daléj marsz! marsz! panie Robinsonie, niewypada wracać, dopóki nie zwiedzisz w całéj rozciągłości twego królestwa i nie dojdziesz do piramidy kamiennéj, ułożonej przed dwoma laty na znak kresu poprzedniéj wycieczki.
Nad wieczorem dostałem się na obszerną równinę przyległą lasowi z którego przed chwilą wyszedłem: była ona w części zarosła trawą, ale nad samym brzegiem morza rozciągał się duży kawał miałkim i wilgotnym piaskiem pokryty. Zdawało mi się że niedaleko od morza spostrzegam żółwie gniazdo, a ponieważ żołądek domagał się wieczerzy, tam jéj szukać postanowiłem.
Idę naprzód prędkim krokiem, gdy, wtém!.. spostrzegam na piasku wyraźny ślad... nogi ludzkiéj. Myślicie może czytelnicy, że zostając trzy lata przeszło w samotności, ucieszyłem się niezmiernie widząc ten znak bytności ludzi na wyspie?.. Gdzież tam... przeciwnie... przestrach największy mię ogarnął... Wiadomo mi było, że na wyspach morza Karaibskiego, mieszkają dzicy ludożercy. Jak gromem rażony, stanąłem wpatrując się w ten ślad złowieszczy, drżąc z trwogi i rzucając dokoła trwożliwém okiem, czy nie ujrzę lada chwila gromady dzikich, wysuwających się z zarośli. Lecz cisza niczém nie przerwana zaległa okolicę; ośmielony tém wypełznąłem ostrożnie na pobliski pagórek, zkąd można było przejrzeć większy obszar ziemi, lecz i tu nic podejrzanego nie widać. Zbiegłem więc znów nad brzeg morza, śledząc czy więcej nie odkryję śladów, lecz nie napotkałem ich nigdzie.
— Trzeba raz jeszcze obejrzeć ten ślad — pomrukiwałem z cicha, — może mię tylko wyobraźnia zwiodła, albo téż może to jest mój własny ślad, i nadaremnie się trwożę...