Strona:PL Daniel Defoe - Przypadki Robinsona Kruzoe.djvu/211

Ta strona została uwierzytelniona.

wróćmy do niego... I pobiegłem na to samo miejsce, lecz nie... odciśnięcie nogi jak najwyraźniejsze: pięta, podeszwa, każdy palec doskonale w piasku wilgotnym odbite... a ja wszak mam obuwie z koziéj skóry... O mój Boże! mój Boże! zkąd ten ślad tutaj?.. niepodobna mi rozwiązać tajemnicy.
Nagle, niewymowna, nieprzezwyciężona trwoga opanowała całą moją istotę; przerażenie wstrząsło ciałem, w najokropniejszém pomieszaniu począłem ze wszystkich sił ku domowi uciekać: każde drzewo, każdy krzak brałem za postać ludzką, najmniejszy szelest przerażał mię niewypowiedzianie: przytomność, zimna krew, zastanowienie opuściły mię zupełnie, nie wiedziałem gdzie i jak biegnę. Co się ze mną naówczas działo, tego ani opisać, ani opowiedzieć niepodobna, biegłem jak szalony, opadając nieraz i potykając się co chwila. Nareszcie wyczerpany do najwyższego stopnia, padłem w gęstwinie i w niéj przepędziłem noc pełną męczarni.

Sen zaledwie skleił moje powieki, a już znowu przebudzałem się w obawie, ażeby mię dzicy niespodziewanie nie zeszli; różne okropne myśli zamącały mi głowę. Przypomniałem sobie teraz przeszłoroczną łunę, nie mogącą z czego innego pochodzić, jak z podpalenia wyschłych traw [1] przez Karaibów. To rzecz oczywista, bo pożar sam przez się nie mógł wybuchnąć, a jak już poprzednio wspomniałem, naj-

  1. W krajach gorących trawy bujne i wysokie podczas lata wysychają; a lada iskra zamienia je w morze płomieni. W stepach amerykańskich podpalają je umyślnie dla użyźnienia ziemi