Strona:PL Daniel Defoe - Przypadki Robinsona Kruzoe.djvu/224

Ta strona została uwierzytelniona.

Przyszedłszy do siebie, rozpatrzyłem się w jaskini: miała w szerz ze cztery sążnie, w głąb sześć do siedmiu, a wysokości około dwóch. Niekształtna, ani okrągła, ani czworoboczna, zakręcała się w prawo, stopniowo zniżając się coraz bardziéj. W samym kącie znajdowało się zagłębienie w skale tak niskie, że tylko na czworaku można się było wczołgać; postanowiłem przepatrzeć je na drugi dzień z pomocą lampki, nie mając chęci narażać się bez światła na złamanie karku.
Na drugi dzień rano powróciłem z lampą. Stary kozieł już zdechł: wypaproszyłem go dla tłuszczu, którego jednak nie wiele było, a zwłoki zakopałem w ziemi, ażeby gnijąc nie zarażały powietrza.
Otwór w głębi jaskini ciągnął się kilka łokci, poczém nagle rozszerzył się w prześliczną grotę. Mnóstwo kryształów błyszczących okrywało jéj ściany i sklepienie, odbijając brylantowym połyskiem światło lampki. Nie znając mineralogii, nie umiałem rozpoznać gatunku kopaliny okrywającéj wnętrze jaskini. Dno jéj było suche i pokryte krzemienistym zwirem, nigdzie śladu wilgoci, ani jadowitych zwierząt, a powietrze dosyć czyste pomimo zamknięcia.
Wązki wchód i ciemność panująca wewnątrz, zmniejszały powab téj jaskini, lecz dla mnie właśnie była to okoliczność bardzo przydatna, gdyż zyskiwałem kryjówkę przepyszną, w któréj wrazie najazdu dzikich mogłem najwyborniejsze znaleźć schronienie. Postanowiłem tu poprzenosić wszystkie przedmioty większéj wartości, a nie codzień mi potrzebne.
Zniosłem więc część mięsa solonego, mogącego w chłodnéj grocie daleko lepiej przechować się, aniżeli w piwnicy