dy, gdy rufa[1] kilkanaście stóp wzniosła się w górę. Od wczorajszego wieczoru zajęty okrętem, nie pomyślałem nawet o jedzeniu, lecz w téj chwili tak mi głód dokuczył, że zamiast szukać czy nie znajdę na statku jednego choćby człowieka, poskoczyłem do spiżarni okrętowéj. Jakiż widok czarowny: tu beczki sucharów, tam słonina, szynki, daléj kawa,
cukier, mąka, suszone owoce, ryż, sago, masło, sery, powidła, groch; rozmaite korzenie; daléj w drugiéj przegrodzie: wino, wódka, rum, ocet, ryby marynowane, śledzie, łosoś wędzony; opodal żyto, jęczmień, pszenica... Czegóż bo tam nie było!.....
Odurzony widokiem tylu przysmaków, których od siedmiu lat nie kosztowałem, usiadłem na ławie prawie zapominając o apetycie; lecz wkrótce żołądek zaczął domagać się praw swoich. Kawał suchara i tęgi zraz szynki, pokropione kieliszkiem likieru, jak w przepaści znikły. Pokrzepiony przepyszną zakąską, zjadłszy jeszcze nieco sera holenderskiego, poszedłem na dalsze zwiady.
Pierwszym przedmiotem jaki ujrzałem, było dwóch utopionych majtków, którzy znać szukając ratunku w wódce, spadli na dno okrętu gdzie się już sporo nabrało wody. Poznałem ich śmierci przyczynę, ponieważ leżeli zatopieni przednią częścią ciała w wodzie; mając przytomność, zapewne byliby się wyratowali.
— Zanim rozpoczniesz grabież — rzekłem do siebie, — należy wprzód wykonać uczynek miłosierny, i pochować tych biedaków. Obwinąłem ich w płótno żaglowe, opasałem sznurem, a do nóg przyczepiwszy kule armatnie, spuściłem
- ↑ Sztabą nazywa się przód, rufą tył okrętu.