Strona:PL Daniel Defoe - Przypadki Robinsona Kruzoe.djvu/232

Ta strona została uwierzytelniona.


— Ho! ho! panowie ludożercy, teraz was się nie lękam już wcale, proszęż mię unikać, bo żartować nie myślę, i za pierwszą sposobnością nauczę was gwizdać po kościele.
Ztąd pobiegłem do zakątka gdzie cieśla okrętowy zwykł chować swe narzędzia. O Boże! siekiery, piły, młoty, gwoździe, dłuta, obcęgi. Cóż to za skarby, co za skarby nieocenione.
— Ależ mój kochaneczku! — zawołałem, — zastanów się nieco, jak zaczniesz wszystko oglądać, to cię tu i noc zaskoczy, burza się zerwie, i jak skąpiec ze skarbami pójdziesz na pokarm rekinom. Daléj do pracy, zimna krew przedewszystkiem. Rzeczy użytecznych jest mnóstwo, lecz ich pod pachę nie zabierzesz i nie popłyniesz wpław z takim ciężarem; namyśl się więc jak to wszystko przetransportować na wyspę.
Ktoby z boku na mnie patrzał, nieochybnie wziąłby mię za waryata, gdyż ciągle sam z sobą w głos rozmawiałem, bo téż radość tak przepełniała duszę, żem się wygadać musiał i chociaż tym sposobem ulżyć niejako wezbranym uczuciom.
— Czółna, szalupy ani bata nie ma, jakże więc sobie bez nich poradzę?
— Zbuduj tratwę, a obejdziesz się bez łodzi.
— Pragnąłbym to zrobić, tylko że nie ma potrzebnego materyału na podorędziu.
— Są drzwi, ławy, stoły i mnóstwo innych drewnianych sprzętów, czegóż się więc namyślasz.
Natychmiast zabrałem się do roboty: zbiłem dwie długie ławy poprzeczną łatą, potém dołożyłem parę rei le-