żących w składzie, przyczepiłem do tego kilka innych desek, lecz wkrótce poznałem całą nieświadomość téj roboty: tratwa była gotowa, ale nietylko nie mogłem jéj spuścić na morze, ale nawet z miejsca poruszyć.
— Oj ty cielęca głowo, straciłeś nadaremno całą godzinę czasu, rozbierzże to napowrót, wszak widzisz, że trzeba zbijać tratwę na morzu.
Szczęściem morze było spokojne. Strąciłem więc najprzód dwie belki związane poprzecznemi łatami, a potém inne kawałki drzewa; spuściwszy się po drabinie sznurowéj na ten pomost, poprzybijałem wielkiemi gwoździami żerdzie, pokładłem na nich deski, i po dwóch godzinach pracy zrobiłem nareszcie dosyć mocną tratwę, którą przywiązałem do szczątków steru, aby mi jéj woda nie zabrała.
Tratwa mogła unieść mnie i kilka centnarów ciężaru, trzeba tylko było wybrać najpożyteczniejsze rzeczy. Zabrałem więc najprzód topór, dwie siekiery, duży nóż, młot, piłę, skrzynkę gwoździ i świder; następnie dwie strzelby z kajuty kapitana, kordelas, dwa pałasze, pistolety, baryłkę prochu mogącą zawierać około pięćdziesięciu funtów, worek kul, trzy sery holenderskie, worek sucharów, kawał wędzonki, słoninę, nieco ryżu, grochu, kociołek i dwa rondelki. Więcéj brać nie było można, boby tratwa nie zdołała unieść ciężaru.
Pies zaszczekawszy radośnie, wskoczył za mną na płytę.
Strona:PL Daniel Defoe - Przypadki Robinsona Kruzoe.djvu/233
Ta strona została uwierzytelniona.