Strona:PL Daniel Defoe - Przypadki Robinsona Kruzoe.djvu/236

Ta strona została uwierzytelniona.

ulubiona koza szarpała mię pyszczkiem za rękaw, domagając się swego działu.

Tysiące miałem rozrywek z memi dworzanami: pies z początku stoczył bójkę z kozą, lecz niezadowolony jéj wypadkiem, uznał za stosowniejsze zawrzeć pokój. Papuga wrzeszczała przeraźliwie za każdym kąskiem który psu podawałem, zazdroszcząc mu moich względów. W parę dni potém nastał pokój zupełny, a gdyby ktoś z boku przypatrzył się biednemu pustelnikowi, dzielącemu ze swemi zwierzętami posiłek, pewnie nie zdołałby się wstrzymać od śmiechu.
Uniesiony radością, ściskałem i całowałem naprzemian to pudla, to kozę. Jakto biedne serce ludzkie potrzebuje jakiegoś przywiązania, i obejść się bez niego nie może. W przódy mało na to zważałem, lecz dziś, w chwili pierwszéj pociechy, po tylu latach dusza moja pod wrażeniami radości topniała, łzy dobywały się z oczu i czułem potrzebę wywnętrzenia się i okazania mych uczuć.
Przed udaniem się bardzo późno na spoczynek, upadłem na kolana i gorąco dziękowałem Bogu za wszystko co dziś otrzymałem.
Noc przepędziłem bardzo niespokojnie, budząc się co chwila i nie mogąc doczekać poranku. Nareszcie weszło wspaniale upragnione słońce, zapowiadając najpiękniejszą pogodę; ucieszyło mię to niezmiernie, gdyż mogłem bezpiecznie przedsięwziąść nową wycieczkę do okrętu.
Przybywszy nad brzeg morski, zastałem tratwę przywiązaną do drzewa: natychmiast korzystając z odpływu morza, odbiłem od brzegu i dostałem się szczęśliwie do okrętu. Tym razem wziąłem ze skrzyni paczkę haków i gwoździ,