Strona:PL Daniel Defoe - Przypadki Robinsona Kruzoe.djvu/242

Ta strona została uwierzytelniona.

— O mój Robinsonku, jakże się nieboraku zestarzałeś; rodzice nie poznaliby cię wcale: z młodego chłopca zostałeś dojrzałym mężczyzną, a kłopoty, troski, zmartwienia i niewygody nie mało się do tego przyczyniły.
Wyżaliwszy się tak przez chwilę, powróciłem do pracy bo już czas przypływu nadchodził, i trzeba było z niego korzystać. Wyładowana tratwa zanurzała się dość głęboko, gdyż kilka kręgów ołowiu które wraz z maszynką do lania kul zabrałem, przyczyniły nie mało ciężaru.
Płynąc ku brzegowi, rozśmiałem się mimowolnie, patrząc na zapasy broni i amunicyi, których najwięcéj zabrałem. Przestrach to był tego powodem: zdawało się że chcę prowadzić wojnę z całą ludnością karaibską.
Po południu nową podróż odbyłem: okręt przez burzę znacznie widać ucierpiał, gdyż dużo towarów było zepsutych. W składzie na dole było kilka dużych beczek z winem, lecz tak ciężkich, że ich poruszyć nie mogłem z miejsca. Zresztą, nie ubiegałem się wcale za napojami gorącemi, i wziąłem tylko nie wielką baryłkę wina, ażeby wrazie choroby mieć jakiś ratunek.
Pomiędzy mnóstwem rzeczy zabrałem łopatkę od węgli, szczypce takież, pogrzebacz, parę drągów żelaznych; lecz co mię najbardziéj zachwyciło, to kilkanaście łopat żelazem okutych, które mi do uprawy roli bardzo przydać się mogły; niemniéj kilkanaście niewielkich radełek, znać przeznaczonych do oborywania trzciny cukrowéj. Zabrałem także duży miedziany kocioł, maszynkę do czekolady i żarna nowiutenkie, dosyć duże; nakoniec ruszt wielki i znaczny zapas wędek rozmaitego gatunku. Już miałem odpływać, kiedy żałosne miauczenie dało się słyszeć z pod pokładu. Zbiegłem