Przed samym odjazdem pomodliłem się gorąco pod krzyżem, albowiem mogłem już wcale nie powrócić na wyspę. Na tę myśl łzy zakręciły mi się w oczach, i znowu padłem na kolana, dziękując wszechmocnemu Stwórcy za dziewięcioletni przytułek, i tyle różnych dobrodziejstw jakie z Jego łaski otrzymałem.
Wiatr wydąwszy lekko żagiel, z łatwością zaczął popędzać statek; wybrzeże od którego odbiłem zasiane było mnóstwem skał podwodnych, wypadało więc żeglować ostrożnie, ażeby na początku zaraz nie uledz rozbiciu, i musiałem znacznie nadłożyć drogi, ażeby się wydostać z pośrodka tych raf i haków.
Po za pasmem skał widać było na morzu silny prąd[1], co mię wcale nie cieszyło, gdyż porwany nim mogłem zboczyć z obranego kierunku, i dostać się na otwarte morze, gdzie mię czekała oczywista zguba, w wątłym i licho zaopatrzonym statku.
Cokolwiek bliżéj lądu znajdowała się wielka ławica piasku, postanowiłem zatém płynąć kanałem szerokim, oddzielającym ją od wyspy. Morze wyjąwszy prądu było dosyć ciche, lubo mię niepokoił wietrzyk w kierunku prądu wiejący.
Pomimo to zaufany w mych wiadomościach żeglarskich, rozwinąłem żagiel i polecając się Bogu, wyruszyłem na mo-
- ↑ W wielu miejscach na morzu, znajdują się jakby ogromne rzeki w pewnym kierunku, wśród otaczających je spokojnych wód płynące; zjawisko to nazywa się prądem morskim.