Niepodobna było znaleźć dogodniejszego portu dla mojego czółna. Zostawiłem je tutaj ukryte w gęstych nadbrzeżnych zaroślach, a sam zabrawszy tylko broń i parasol, ruszyłem ku domowi piechotą.
W domu zastałem wszystko nietknięte. Przebywszy zagrodzenie, rzuciłem się jak martwy na łóżko i zasnąłem. Lecz któż opisze moje przerażenie, gdy mię nagle przebudził jakiś głos wołający: „Robinsonie! Robinsonie Kruzoe! jakżeś ty biedny!“
Nie wytrzeźwiony całkiem ze snu, usiadłem na posłaniu, oglądając się z trwogą kto na mnie woła. Z początku myślałem, że mi się we śnie przywidziało; lecz wnet powtórne usłyszałem wołanie.
Obracam z trwogą szybko głowę i widzę na zagrodzeniu siedzącą papugę, która drze się przeraźliwie powtarzając wciąż te same słowa. Nieraz w strapieniu wymawiałem je w głos, a pojętny ptak nauczył się ich, i teraz takiego mi strachu napędził.