Strona:PL Daniel Defoe - Przypadki Robinsona Kruzoe.djvu/268

Ta strona została uwierzytelniona.

że w razie rozpoczęcia walki, mogłem być zwyciężonym; gdyby bowiem chociaż jednemu powiodło się uciec, mógłby przez zemstę naprowadzić na mnie tysiące swych współrodaków a wtenczas nicby i strzelby nie pomogły.
Wyrzekłszy się zamiaru wojowania dzikich, wybrałem się uzbrojony na nową wycieczkę, dla zajęcia się przeprowadzeniem mego czółna z odległéj zatoki, gdzie blisko trzy miesiące zostawało. Zamiast narażać się na prąd, objechałem północno zachodnią stronę wyspy, i zawinąłem w przystani leśnéj od zamku o tysiąc kroków odległéj, na wschodniéj stronie tegoż położonéj, gdzie była doskonale ukrytą przed Karaibami w nadbrzeżnych zaroślach.
Wreszcie byłem zupełnie spokojny, przekonawszy się że dzicy na wyspę lądują jedynie dla pożarcia ciał ludzkich i nie oddalają się z wybrzeża, a zatém mogłem bezpiecznie mieszkać w zamku i oddawać się zwykłym zatrudnieniom.
Co tylko było mi bardzo niedogodném, to potrzeba ukrywania méj obecności na wyspie; powstrzymanie się od polowania i rozniecenia ognia po za obrębem mieszkania, z obawy, ażeby Karaibowie nie dostrzegli że tu ktoś przebywa; wróciłem więc do polowania na zające z łukiem. Kóz nie potrzebowałem strzelać, bo moja trzoda powiększyła się do czterdziestu kilku sztuk, i co rok śmiało było można zabić ich dziesięć na pokarm. Nadto muszę nadmienić, że poczciwy Amigo tak się wprawił do chwytania zajączków, że nieraz przyniósł mi z lasu żywcem owoc swego polowania.