Wystrzał, ogień i dym, niezmiernie przeraziły ściganego: stanął jak wryty, a poznałem po nim, że miał chętkę uciekać. Powtórzyłem przyzywający znak, postąpił więc parę kroków naprzód i znów się zatrzymał, drząc jak listek, myśląc zapewne że go chcę schwytać i pozrzeć.
Urwawszy zieloną gałązkę, począłem przyjaźnie kiwać na niego. To go ośmieliło więcéj: szedł więc ku mnie przyklękując co parę kroków, nareszcie zbliżywszy się zupełnie, padł na twarz, pochwycił mię za nogę i postawiwszy ją sobie na głowie, bełkotał słowa których nie mogłem zrozumieć; podniosłem go, przycisnąłem do piersi, i zrobiłem co tyko można ażeby mu dodać odwagi.
Tymczasem dziki powalony uderzeniem kolby, podniósł się: pokazałem to uratowanemu. Na ten widok wpadł w niezmierne wzruszenie, i składał ręce wskazując na szablę przy