— Już od tego czasu pięć razy były wielkie deszcze.
Właśnie pięć lat upłynęło od rozbicia się okrętu przy moich wybrzeżach. Zapewne osada jego wśród nocy zmyliwszy kierunek, wylądowała na wyspie Piętaszka.
— Czyż podobna — zawołałem zdziwiony, — żeby twoi rodacy nie pożarli białych?
— Nie, nie... oni jedzą tylko nieprzyjacioł, jeżeli ich zabiorą na wojnie do niewoli, a biali pomagają moim bić wrogów.
Opowiadanie to zrobiło na mnie silne wrażenie, pragnąłem dostać się do wyspy i zobaczyć rozbitków.
— Czy nie pamiętasz wyrazu choć jednego, jakiegokolwiek z ich mowy.
— O tak pamiętam, mówią często „Dios“[1].
— Więc to Hiszpanie — zawołałem, — o czemuż nie Anglicy.
W jakiś czas potém poszliśmy w południową stronę wyspy, a stanąwszy na wysokiéj górze, ujrzeliśmy w oddaleniu na morzu ziemię.
— Patrz, patrz! Robinson! tam mój dom! tam mój dom, — zawołał Piętaszek i zaczął mocno płakać.
Wrażenie Piętaszka odbiło się na mnie, lecz całkiem przeciwnie; przeląkłem się aby widok ojczyzny nie obudził w nim chęci do ucieczki, aby mię nie opuścił, postanowiłem go wybadać:
- ↑ Po hiszpańsku Bóg.