w téj stronie nie bywali. Miejsce to było płaszczyzną gęsto zarosłą, o ośmdziesiąt kroków od brzegu morskiego odległe. Zdawało mi się że przywieźli trzech jeńców, i po nic innego na wyspę nie przybyli, jak tylko dla odprawienia swéj obrzydłej uczty zwycięzkiéj. Zbiegłem na dół i wziąwszy na przypadek bochen chleba i flaszkę z rumem, dałem znak mojemu wojsku do pochodu. Prawe skrzydło stanowił Piętaszek, lewe Amigo, ja zaś środek i rezerwę. Nakazałem Indyaninowi aby się jak najciszéj zachował: pies dobrze utresowany, szedł także stłumiwszy wycia, najeżona jednak sierć i spuszczony ogon, wyraźnie pokazywały jego nieprzyjazne usposobienie.
Przez drogę przyszły mi na myśl dawne skrupuły: czy mam prawo uderzać na dzikich, którzy mi nic złego nie uczynili; nie obawiałem się ich wcale, ufając w wyższość ognistéj broni, lecz zapytywałem siebie, czy godzi się ludzką krew przelewać. Piętaszek nie dzielił mego filantropijnego zapatrywania, dziki ogień tryskał z jego oczu, pragnął się po-