Przed kilką dniami najechali nas sąsiedni wyspiarze: wszystko co żyło pochwyciło broń. Musieliśmy walczyć w obronie naszéj i naszych gospodarzy; w bitwie stoczonéj zwyciężyliśmy wprawdzie nieprzyjaciela, ale ostatni Portugalczyk poległ, ja zaś dostałem się do niewoli. Przywieziono nas tu na wyspę, i już mieliśmy być pożarci, kiedy twoja szlachetna pomoc ocaliła nas od okrutnéj śmierci. Oto moja historya Robinsonie.
— Wiesz co bracie — zawołałem, — mam myśl ocalenia twoich współziomków.
— O! byłbyś naszym aniołem opiekuńczym, a wdzięczność dla ciebie nie miałaby granic, — odpowiedział Don Juan.
— Słuchaj więc: trzeba tu sprowadzić wszystkich twych współziomków, a wtedy mając podostatkiem narzędzi, zbudujemy obszerny statek, zaopatrzym go w żywność, broń, działa, i podczas stałych pogód panujących tu przez znaczną część roku, puścimy się na morze dla wyszukania osad hiszpańskich lub angielskich.
— Przecudowny plan, o jakżeś dobry Robinsonie.
— Jedna mię tylko okoliczność od jego wykonania wstrzymuje.
— Cóż takiego? — zapytał niespokojnie Hiszpan.
— Oto bojaźń, abym źle nie wyszedł na mojéj dobroci.
— Jakto? — zagadnął zdziwiony.
— Wiesz jaka nieprzyjaźń dzieli nasze narody, lękam się więc, abyście za przybyciem do osad hiszpańskich, nie
Strona:PL Daniel Defoe - Przypadki Robinsona Kruzoe.djvu/307
Ta strona została uwierzytelniona.