Strona:PL Daniel Defoe - Przypadki Robinsona Kruzoe.djvu/315

Ta strona została uwierzytelniona.

Hiszpan i ojciec Piętaszka byli ze mną, bez wachania uderzyłbym na ich prześladowców, tém bardziéj że prócz pałaszy nie mieli innéj broni. Położenie biedaków przypomniało mi moje, kiedy przez fale wyrzucony, doznałem pomocy Bożéj; teraz z kolei należało spłacić chociaż w części dług zaciągnięty i ratować od opuszczenia, a może i śmierci nieszczęsnych więźniów.
Gdy szalupa przybiła do brzegu, przypływ morza dochodził najwyższego stanu; mniemałem więc nie bez słuszności, że przed odpływem nie powrócą do okrętu, miałem więc przeszło dziesięć godzin czasu do przedsięwzięcia skutecznych kroków. Nieprzyjaciel był daleko groźniejszym od Indyan, z któremi stoczyłem walkę zwycięską; należało postępować ostrożnie: nabiłem najprzód duże działo kulą, wycelowawszy je prosto na szalupę; potém drugi falkonet siekańcami z różnych kawałków żelaza, pozostałe zaś dwie strzelby, siedm muszkietów i cztery pistolety kulami.
Około południa, gdy upał zaczął mocno dokuczać, dostrzegłem z méj strażnicy, że sześciu awanturników pokładło się spać w lesie o dwie mile angielskie od zamku odległym, dwaj pozostali w szalupie także spali, nakoniec trzej związani siedzieli pod drzewem, tuż przy lasku otaczającym moją twierdzę.
Chwila ta zdawała mi się być najprzyjaźniejszą do uwolnienia jeńców. Wziąłem strzelbę, dwa pistolety i pałasz; Piętaszek podobnie uzbrojony, niósł jeszcze trzy muszkiety i trzy szable.
Wyglądałem straszliwie: ubiór z kozich skór nadawał méj postaci jakąś dzikość, ogromne wąsy i broda, oraz włos długi spadający na ramiona, przy ogorzałéj od słońca twarzy,