Strona:PL Daniel Defoe - Przypadki Robinsona Kruzoe.djvu/318

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dodaj jeszcze trzeci — zawołał z zapałem kapitan, — że się zobowiązujemy walczyć za ciebie do ostatniéj kropli krwi, i ofiarować ci pięćset funtów szterlingów za twą uczynność.
— Obronę przyjmuję, lecz nie chcę żadnego wynagrodzenia; raz że jestem bogatym, a powtóre, że uczynku chrześcianskiego nie robię za pieniądze.
— Przebacz jeżeliśmy obrazili twą delikatność, — rzekł kapitan ściskając moją rękę.
— A więc do dzieła — zawołałem. — Oto macie trzy muszkiety i amunicyą, oraz trzy szable. Mniemam, że najlepiéj palnąć do śpiących, a jeżeli reszta obudzi się i będzie prosić o łaskę, możemy im darować.
— Nie, nie, — odrzekł kapitan. — Wprawdzie ci łotrzy ciężko zawinili, lecz nie wszyscy są zarówno złemi. Dwóch z nich tylko zasługuje na śmierć bez litości, lecz inni dadzą się na dobrą drogę naprowadzić.
— Czyń jak ci się podoba, — rzekłem, — podając im broń.
W kwadrans późniéj, byliśmy już o kilkadziesiąt kroków od śpiących, zakryci krzewiną. Wtém z krzaków wyszło dwóch majtków.
— Czy to są naczelnicy buntu? — zagadnąłem.
— Nie...
— Pozwólmy im więc odejść spokojnie, gdyż znać Opatrzność nie chce ich śmierci, skoro się na czas przebudzili.
Kapitan z dwoma towarzyszami poskoczył naprzód. Szelest kroków i szczęk broni zbudził śpiących wichrzycieli. Zerwali się z przestrachem, lecz w téj chwili kapitan i porucz-